Ajurweda nie dyktuje takiego sposobu odżywiania – należy mieć na uwadze to, że medycyna ta rozwinęła się w kulturze ceniącej mleko i produkty mlekopochodne jako największe dobro i kluczowy produkt w ubogiej diecie. Kultury Wschodu, kultury w przewadze rolnicze i pasterskie cenią sobie produkty odzwierzęce jako wzmacniające i dające energię do przetrwania w trudnych warunkach. Mieszkańcy północnych Indii, Nepalczycy oraz Tybetańczycy nie przeżyliby gdyby nie jedli mięsa i nie pili mleka. Wszystko zależy zatem od dostępności pożywienia i warunków klimatycznych. Oczywiście produkty pochodzenia zwierzęcego są w ajurwedzie uznawane za tamasowe (każdy produkt, który powstał już z zapłodnionej komórki jajowej jest za takowy uważany, czyli zarówno mięsa jak owoce morza, skorupiaki, ryby czy jaja), czyli takie, które uziemiają, powodują inercję, bezwład i poczucie ciężkości; wyjątek od reguły stanowi mleko krowie i jego pochodne, które z kolei należą do dobrych produktów o przewadze guny sattwa. Pokarmów tamasowych należy unikać, ale nie znaczy to, że są one zabronione (W Czaraka Samhicie znajdujemy nawet porady dotyczące spożywania mięsa).
W dzisiejszych czasach obserwujemy pęd do bardzo radykalnych zmian żywieniowych – teorie przeplatają się by zaraz się wykluczyć a każdy mądry naukowiec-żywieniowiec wymyśla co rusz kolejną wersję swojej cudownej diety, oczywiście popartą kolejną porcją niestrawnych dla zwykłego odbiorcy serią badań opisanych skomplikowanym językiem biologii. Najrozsądniej, by nie pogubić się w tym gąszczu, podążać własną ścieżką, którą wyznacza nasz organizm. Jego potrzeby energetyczne i odżywcze powinny stanowić wyznacznik tego czym i w jakiej ilości się odżywiać. Nie można założyć, że każdy bez wyjątku będzie się czuł doskonale na diecie roślinnej – to tak jakby powiedzieć, że każdy musi biegać, bo bieganie przecież jest bardzo zdrowe. Ale nie każdy chce, może, ma predyspozycje lub uwarunkowania fizyczne do biegania; to samo ma się z dietą bazującą na roślinach. Osoba o konstytucji wata na przykład, na pewno nie czułaby się dobrze, gdyby jej pokarm w całości stanowiły rośliny i to jeszcze w znamienitej większości surowe. Pożywienie, które dodatkowo wychładza jej zimny organizm, nie jest dla takiej osoby optymalnym pokarmem. Warto więc, podejmując decyzję o przejściu na odżywianie oparte na roślinach, wsłuchać się przede wszystkim w to, co próbuje nam o tym pomyśle przekazać organizm. Czasem, mimo tego, że dzięki silnej woli będziemy realizować powziętą decyzję, może się okazać, że ta decyzja jest błędna i zamiast pożytku wyrządzamy organizmowi szkodę. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że nauka nie zna do końca złożoności i wymagań całego systemu jakim jest ludzki organizm. Co rusz znajduję nowe informacje na temat kolejnych przełomowych odkryć związanych np. z witaminami, które mają znacznie szersze znaczenie niż do tej pory sądzono. Naukowcy nie są w stanie wyabstrahować pewnych substancji, które są potrzebne człowiekowi do przeżycia, a które znajdują się w produktach pochodzenia zwierzęcego – chcąc nie chcąc jesteśmy zwierzętami wszystkożernymi i od zarania dziejów nasza ludzka dieta w jakimś stopniu składała się zarówno z produktów roślinnych jak i mięsa. Pomimo tego, że od kilkunastu lat nie jem mięsa i nie suplementuję żadnej substancji, czuję się z tym doskonale, ale nie mogę zagwarantować, że którejś z nich (np. wit. K2) mojemu organizmowi nie brakuje.
Konwersja na weganizm zdecydowanie powinna nastąpić przed zajściem w ciążę – pozwoli to na prawidłowe zinterpretowanie zachowania organizmu. W innym przypadku nie będzie można jednoznacznie określić przyczyny występujących zjawisk – wzdęcia, gazy, nudności, zgaga, biegunki czy zatwardzenia, wychłodzenie itd. mogą być spowodowane zarówno przemianami hormonalnymi, które wpływają na kondycję naszych organów w ciąży jak i przejściem na dietę w dużej mierze bazującej na strączkach i warzywach.
Zarówno zalet jak i wad odżywiania opartego wyłącznie o rośliny jest wiele, tak w normalnej kondycji organizmu jak i w ciąży. Jeśli chodzi o zalety, prawidłowo prowadzona dieta wegańska na pewno uchroni przed dużą ilością toksyn i złogów z przemiany materii białek zwierzęcych; oczyści i odżywi tkanki ciała; doda energii i polotu. Równocześnie, nawet przy odpowiednio zbilansowanej diecie wegańskiej trudno dostarczyć organizmowi niezbędną dla niego ilość żelaza, cynku, witaminy D3, wit. B 12, wit K2 czy innych substancji przynależnych tylko produktom pochodzenia odzwierzęcego (w dodatku należy pamiętać, że to, co znajduje się w roślinach zależy tylko od gleby na jakiej rosną, więc to, że jakaś roślina jest hipotetycznie źródłem danej substancji, wcale nie musi równać się temu, że rzeczywiście ją dostarcza). Z tym problemem borykają się szczególnie kobiety w czasie ciąży, które muszą zadbać nie tylko o dawkę dla siebie ale zaspokoić także potrzeby rosnącego w brzuchu maluszka. A to nie jest takie proste – nawet najlepiej dobrana dieta często wymaga dodatkowej suplementacji witaminy B 12, witaminy D3 lub żelaza. Suplementacja ma to do siebie, że jej produkty są jedną lub kilkoma wyizolowanymi i skoncentrowanymi substancjami, które nie pasują do toczących się w organizmie ludzkim skomplikowanych mechanizmów. Nie można oczekiwać, że dostarczając organizmowi dawki czegoś, co nie jest naturalne, tylko sztucznie zsyntetyzowane, uzyskamy lepsze efekty i poprawienie funkcjonowanie organizmu. Organizmu, stanowiącego wspaniały przykład synergii, współdziałania złożonych systemów, które w procesie trawienia i asymilacji uzyskują z pokarmu to, co rzeczywiście potrzebne. Czasem dzieje się wręcz odwrotnie – wysokie stężenie pojedynczych, wyabstrahowanych substancji, zmusza organizm do dodatkowej pracy nad ich rozłożeniem i wchłonięciem. To, czego nie zdoła wchłonąć, albo wydostaje się z moczem (i to jest ta optymistyczna wersja) albo odkłada się jako toksyna w tkankach ciała. Jestem zdecydowanym i zagorzałym przeciwnikiem suplementacji, ale w dzisiejszych czasach stoimy często między młotem a kowadłem: żywności ze sklepowych półek nie powinno się spożywać (patrz na etykiety), a na pewno nie dostarcza ona odpowiednich substancji do sprawnego funkcjonowania organizmu. Odrzucając ją, jesteśmy z kolei zmuszeni zapewniać organizmowi pewne niezbędne substancje poza spożywanymi produktami. Nie ulega wątpliwości, że wszystkie substancje znajdujące się w naturalnym pożywieniu są lepiej przyswajalne i zdecydowanie lepiej wpływają na funkcjonowanie ludzkiego organizmu, ale w dzisiejszych czasach niezwykle trudno znaleźć coś, co bez szkody dla organizmu nadaje się do spożycia…Co więcej zbadana i zdefiniowana zawartość witamin i pierwiastków w produktach spożywczych (np. ilość poszczególnych substancji w średnim jaju kurzym) ma się nijak do tego, co rzeczywiście w tym jaju jest, ponieważ wszystko zależy od tego, co zwierzę jada (kura może jadać sztuczne pasze, z których niewiele przyswoi a tym samym niewiele cennych składników znajdzie się w jej jaju), gdzie przebywa (może być hodowana w klatkach, bez dostępu do słońca – w żółtku nie będzie wtedy witaminy D, bo niby skąd) czy wreszcie gdzie i na jakiej glebie rosną rośliny, które spożywa (wiadomym jest, że ilość składników odżywczych w roślinie pochodzi z gleby na której rośnie). „Klęska urodzaju”, która towarzyszy naszym czasom we wszystkich aspektach, ma to do siebie, że ilość przewyższa jakość produktów. Dodatkowo ogólne zanieczyszczenie, powszechnie dostępne preparaty chemiczne oraz lekarstwa podawane bez umiaru, dodatki i konserwanty, specjalne podwyższane normy jakościowe itd. sprawiają, że to, co znajduje się na półkach w sklepach daleko odbiega od naturalności. Z kolei chemicznie syntetyzowane preparaty są trudniej przyswajalne, powodują więcej skutków ubocznych, i otwarcie trzeba to przyznać, nie znamy konsekwencji ich spożywania dla tak synergicznego układu jakim jest organizm ludzki.
Decydując się na taką, czy inną dietę, niezwykle konieczna jest obserwacja własnego ciała i błyskawiczna reakcja na sytuacje odbiegające od normy. Pozwoli to na szybkie zdiagnozowanie gdzie leży problem i ewentualną podaż substancji, której organizmowi brakuje. Nie wolno zapominać, że w każdej sekundzie w milionach komórek naszego ciała odbywa się bardzo wiele procesów, do których codziennie potrzeba szeregu substancji z zewnątrz. Ich permanentny brak uniemożliwia prawidłowe funkcjonowanie tego złożonego i niezwykle mądrego systemu.
no właśnie, ja jestem vata-pitta, tak określił mnie lekarz, choć dla siebie samej jestem vata vata i tylko vata. Od około 5 czy 7 lat, już nie pamiętam dokładnie, jestem wegetarianką. Przeszłam na wegetarianizm pod wpływem stylu życia z nim związanego, potem pojawiły się motywacje zdrowotne, na końcu również etyczne, pojawił się prawdziwy ból gdy patrzę jak ciało czującej istoty jest traktowane przedmiotowo, rozrywane, krojone…Choć nigdy bym się o taką empatię do zwierząt nie podejrzewała. Teraz jestem jednak trochę w potrzasku, bo od jakiegoś czasu, wraz z przybywającą mądrością, ale też świadomością ciała, zaczynam zastanawiać się czy wegetarianizm na prawdę mi służy.
może spróbuj ponownie jeść mięso i zobaczysz, czy widzisz jakąś różnicę. Jeśli będziesz się czuć w jakiś sposób lepiej okaże się, że bezmięsna dieta nie do końca Ci służy:)
Moniko, artykuł jest bardzo wyważony i daje optymalne rozwiązania, co potwierdza jedynie Twój obiektywizm i znajomość tematu. Mnie się też czasem wydaje, że jestem vata-pita. Współodczuwam los zabijanych zwierząt, ale dieta całkowicie bezmięsna mi nie służy. Moje ciało zbyt słabnie. Ponadto stale mam niski poziom czerwonych krwinek i hemoglobiny.