fbpx
Opakowania na zioła – to kolejny ważny termin, który w kontekście suplementów warto poruszyć. Idealnie byłoby, gdyby wysuszone ziołą trafiały do opakowań z ciemnego lub fioletowego szkła, lninych woreczków albo w zalęzności od higroskopijności do innych naturalnych opakowań – ale ile znasz takich produktów?
Producenci stawiają na plastik. Bo jest tańszy, poręczniejszy, lżejszy i nie przesiąka jak papier. Pakowniejszy również.
Ale z drugiej strony jest też wiele wad:
– plastik nie zapewnia tak dobrej ochrony przed wilgocią i powietrzem jak inne opakowania, takie jak szkło czy metal
– jasny plastik przepuszcza promienie słoneczne – zioła utlenią się bardzo szybko
– plastikowe opakowania mogą ulegać degradacji, szczególnie gdy są narażone na światło słoneczne i wysoką temperaturę – w rezultacie substancje chemiczne z plastikowych opakowań mogą przenikać do ziół
– nie kupuj zmielonych przypraw/ziół, za szybko się utleniają. Nasiona np. kminek, koper włoski, koper ogrodowy, kolendra, anyż powinnaś kupić w zakręconych słoikach a nie w plastiku i nie zmielone (rozdrabnia się je tuż przed użyciem w specjalnie do tego przeznaczonym młynku lub moździerzu)
– jeśli już decydujesz się na wybór herbatki ziołowej pakowanej w torebkę plastikową to chociaż niech to będzie torebka szczelnie zamknięta w tekturowej formie ograniczająca dostęp światła do wnętrza opakowania.
Na opakowaniach niektórych leków i suplementów zawierających witaminy z grupy B możemy znaleźć określenie „metylowana”. Oznacza to, że witamina została już poddana procesowi, który w innym przypadku zaszedłby w naszym organizmie. Ale akurat w tym przypadku to dobrze.
Metylacja jest to proces przyłączania grupy metylowej (składającej się z atomu węgla oraz trzech atomów wodoru (-CH3)) w miejsce atomu wodoru, do różnych substancji biologicznie czynnych np. neuroprzekaźników, witamin, hormonów, jak również DNA, RNA itd. Metylacja to proces biochemiczny, który zachodzi w naszym organizmie w każdej sekundzie życia, a który wpływa na strukturę cząsteczek, w szczególności zaś – sekwencji DNA. O jego znaczeniu przeczytasz np tutaj: https://mito-med.pl/…/proces-metylacji-oraz-jego…
Podstawowe funkcje, jakie spełnia ten proces to:
  • Regulowanie ekspresji genów,
  • Rozkład toksycznej homocysteiny,,
  • Udostępnianie dla organizmu aktywnej formy witaminy B12 oraz kwasu foliowego.
I teraz cała zabawa polega na tym, że produkty juz metylowane charakteryzują się lepszą biodostępnością (szacuje się że nawet u połowy populacji występuje mutacja genu odpowiedzialnego za prawidłową metylację witamin). A z drugiej strony metylacja wymaga aktywacji kofaktorem, którym jest kwas foliowy (witamina B9). Bez obecności kwasu foliowego proces metalacji nie zachodzi prawidłowo. Takie trochę koło zamknięte. I tutaj musisz dostarczać ze źródłą naturalnego kwas foliowy – czyli bez zieleniny się jednak nie obędzie:):):)
jasnota biała
Na opakowaniach suplementów zazwyczaj na pierwszym planie znajdziesz wielki napis z nazwą zwyczajową rośliny typu: krwawnik, rumianek, pokrzywa, czystek itd. A dopiero jak się zagłębosz w opakowanie dostrzeżesz informację z jakiej to właściwie rośliny zamierzasz korzystać.
Producenci oszukują na co najmniej 2 sposoby:
– ufasz, że kupujesz dajmy na to czystek kreteński. Ale w rzeczywistości jest w opakowaniu jakaś część czystka kreteńskiego a resztę stanowi czystek szary albo jeszcze inny podgatunek, który po przesuszeniu po prostu nie da się zidentyfikować na 100 %. W sumie czasem to nawet nie jest wina producentów tylko zbieraczy ziół, którzy też są sprytni. Mają swoje sposoby na to, żeby producent że tak powiem mniej wymagający nie grzebał zbyt w tych zebranych ziołach. Albo do próbki laboratoryjnej dają „odpowiednie” wiązki (wcześniej oznaczone). Więc na kontrolę laboratoryjną też są sposoby wierzcie mi. Podsumowując – możesz kupować preparat myśląc, że jest tam czystek kreteński a w rzeczywistości jest tam mieszanka czystków – a jak wiemy wykazują inne właściwości.
– patrzysz tylko na duży napis z przodu opakowania i układasz sobie w głowie. Aha, jak czystek i opisują go tak pięknie to na pewno czystek kreteński. I nie odwracasz opakowania i nie czytasz tej nazwy po łacinie. Przecież i tak nie za wiele ci to powie… a właśnie, że powie! I to bardzo dużo! Może się okazać, że kupujesz zupełnie inne ziele tylko „pod przykrywką” tego wielkiego napisu „czystek” z przodu opakowania… Miej oczy i uszy otwarte:)
A propos tych nazw łacińskich. Tu też są niezłe przekręty. Nie dość, że sama taksonomia zmienia się co rusz to jeszcze są cały czas jakieś roszady – przestawianie do innych rodzin, okazuje się, że jakiś gatunek był a teraz się zbył – w sensie został zakwalifikowany do innego itd. Więc generalnie jest bajzel. Żeby nie powiedzieć niezły burdel. Jeśli mi nie wierzysz wpisz zwykły rumianek w wyszukiwarce googla. Wyskoczy ci rumianek pospolity, rumianek lekarski, rumianek właściwy… a to wszystko to samo i pod tą samą nazwą łacińską się kryje.
A jak poszperasz dalej to i okazuje się, że nazwy są dwie albo i trzy:
Matricaria chamomilla L.
Chamomilla recutita (L.) Rauschert
Matricaria recutita L.
I bądź tu człowieku mądry!
Producenci wykorzystują takie nasze naiwniactwo z jednej strony a taki chaos z drugiej strony i tworzą produkty (i powiązane z nimi reklamy) w taki sposób, żeby używając nazwy łacińskiej wyciągu z ziela dać nam do zrozumienia, że to coś bardzo wyjątkowego. Że to nie jest o ten zwykły rumianek tylko wielki MATRICARIA CHAMOMILLA i ucz się tłuku bo i tak nie zrozumiesz. Więc kupuj ten ekstrakt z Vitis vinifera i Acidum malicum – bo mądrze brzmią.
koniczyna
Herbata z toebki czy liściasta?
Właściwie odpowiedź powinna być oczywista a jednak ponad 70% produkcji herbat ziołowych to te pakowane… w jednorazowe torebki do zaparzania! Po pierwsze dla producenta to niższa cena produkcji po drugie może tam w zasadzie włożyć wszystko, łącznie z jakimiś farfulcami i zanieczyszczeniami co da odpowiednią wagę. A przecież konsumentowi zależy na szybkości zaparzania (tzw. ekspresówce), przystępnej cenie i po prostu na wygodzie przygotowywania (nie trzeba się bujać z fusami, kupować ceramicznych zaparzarek i innych gadżetów). Idealny deal nieprawdaż?
Wszyscy pewnie zdajemy sobie sprawę z tego, że do takich ekspresówek traia susz gorszej jakości. Ale nie wszyscy wiedzą, że zaparzając taką plastikową torebkę (często choć to już się powoli zmienia) – ładujemy w siebie mikroplastik i nie daj Bóg, inne ciekawe substancje lub mieszanki substancji chemicznych np. ropę naftową czy smoły węglowe, ftalany i inne wspaniałości…
Obecnie na rynku spotkamy przeważnie torebki zwykłe, papierowe lub tzw. piramidki. Zwykłe torebki robione są z tworzyw sztucznych takich jak polietareftalan etylenowy – PET lub polikwas mlekowy – PLA (zazwyczaj robiony z kukurydzy, najczęściej modyfikowanej genetycznie). W sumie PET i PLA są uznawane za jedne z najbezpieczniejszych rodzajów tworzyw sztucznych. Ale podczas zalewania ich wodą o temperaturze nawet niższej niż temp. wrzenia wody istnieje duże ryzyko uwolnienia się szkodliwych substancji (np. wspomnianych wyżej ftalanów).
Papierowe są na pewno lepszym wyborem jeśli już, ale do ich produkcji używa się epichlorodydryny, która w połączeniu z … wodą daje nam 3-MCPD – substancję rakotwórczą, występującą m. in. w olejach rafinowanych. Już nie mówiąc o ich wytrzymałości. Albo właśnie o ich nie-wytrzymałości…
Nawet pod hasłem „torebki pochodzenia roślinnego” albo „torebki z naturalnych surowców roślinnych” mogą kryć się wałki. Polilaktyd może być wytwarzany z surowców naturalnych, ale może też być robiony z ropy naftowej – to też w zasadzie „surowiec naturalny”.
Najlepszym pomysłem będzie po prostu zaopatrzeć się w sypane zioła lub herbaty:)
Polecam ci też krótki i treściwy artykuł: https://mamachemik.pl/o-torebkach-do-herbaty-i…/
ogórecznik
Jednym z wielu ciekawych prawnie zagadnień jest to dotyczące kategoryzacji produktu do odpowiedniej grupy.
Generalnie to, do jakiej grupy surowców zostaje przyporządkowany konkretny susz omawia najważniejsza księga zielarska, taka biblia dla farmaceutów i producentów czyli Farmakopea. Obecnie w Polsce posługujemy się zapisami z farmakopei XIII ale czasem sięga się do tego, co jest zapisane w poprzednich farmakopeach, aby coś porównać czy sprawdzić. W Farmakopei opisane są rówież konkretne kryteria jakie musi spełniać zioło (świeże lub susz) by dostało się do produkcji. Surowce zielarskie o mniejszej zawartości składników aktywnych są przeznaczone do celów weterynaryjnych, paszowych, spożywczych i kosmetycznych. Surowce jakości farmaceutycznej oraz surowce standaryzowane są oczywiście najlepsze i najdroższe. Przynajmniej w teorii.
Wymogi farmakopealne dotyczą również preparatów galenowych sporządzonych z surowców zielarskich.
I teraz cała piramidka się nam tworzy. Cała masa surowca, który nie spełnia określonych w farmakopei wymogów staje się surowcem spożywczym, paszowym lub kosmetycznym. Tak, dobrze czytacie. Jest surowcem spożywczym, czyli trafia do żywności specjanego przeznaczenia medycznego, żywności funkcjonalnej i innych temu podobnych. Następne piętro tworzą suplementy. Kolejne piętro tworzą preparaty galenowe niemające statusu leku (syropy ziołowe, nalewki, wyciągi, oleożywice itd). Następne piętro to tradycyjne produkty lecznicze a na końcu tej piramidki są leki roślinne.
Cóż to za tejemnica kryje się pod słowem tradycyjny produkt leczniczy?
Zgodnie z Art. 20a. 1. Ustawy o Prawie farmaceutycznym:
Tradycyjne produkty lecznicze roślinne są to produkty lecznicze roślinne, które łącznie spełniają następujące warunki:
1) mają wskazania właściwe wyłącznie dla tradycyjnego produktu leczniczego roślinnego, z uwagi na ich skład i przeznaczenie, mogą być stosowane bez nadzoru lekarza w celach leczniczych, diagnostycznych lub monitorowania terapii oraz spełniają kryteria produktu leczniczego wydawanego bez przepisu lekarza;
2) są przeznaczone do stosowania wyłącznie w określonej mocy i sposobie dawkowania;
3) są przeznaczone wyłącznie do stosowania doustnego, zewnętrznego lub inhalacji;
4) pozostawały w tradycyjnym stosowaniu w okresie, o którym mowa w ust. 5 pkt 6; (uzupełniam, że to jest okres co najmniej 30 lat w tym przynajmniej 15 w UE)
5) posiadają wystarczające dane dotyczące tradycyjnego ich zastosowania, w szczególności bezpieczeństwa stosowania zgodnie ze sposobem, o którym
mowa w pkt 2, a ich wystarczające działanie farmakologiczne i skuteczność są stwierdzone na podstawie długotrwałego stosowania i doświadczenia
w lecznictwie.
2. Tradycyjne produkty lecznicze roślinne podlegają uproszczonej procedurze dopuszczenia do obrotu.
3. Przepisu ust. 2 nie stosuje się w przypadku, gdy tradycyjny produkt leczniczy roślinny może zostać dopuszczony do obrotu na podstawie art. 10 lub
art. 21. ©Kancelaria Sejmu s. 73/349 2024-03-06
4. Tradycyjny produkt leczniczy roślinny może zawierać dodatek składników
mineralnych i witamin o potwierdzonym bezpieczeństwie stosowania w danym
składzie, jeżeli ich działanie ma charakter podrzędny względem działania czynnych
składników roślinnych w odniesieniu do określonych wskazań.
dziewanna
Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni trucizną. Albo lekarstwem z drugiej strony. Pewnie niejednokrotnie będę wracać do tych słynnych słów Paracelsusa.
Czy wiesz na jakiej podstawie ustalane jest dawkowanie, które widzisz na opakowaniu suplementów?
Kiedy pracowałam nad składem suplementu glutravistic wiedziałam jakie mam dobrać dawki ziół do siebie, żeby działały synergistycznie i dawały oczekiwany rezultat. Wiedziałam również jakie powinno być dobowe maksymalne i minimalne podanie suplementu dla osób o konkretnej wadze. Co z tego skoro w żaden sposób na opakowaniu ani w sformalizowanej ulotce nie mogłam tych informacji umieścić! Na opakowaniu oraz w ulotce informacyjnej musiałam umieścić treść: spożywać 2 kapsułki dziennie. Jedyne, co mi pozostało to grzebanie w możliwych rodzajach kapsułek do zakapsułkowania odpowiedniej ilości ziół. No dobra kapsułki na 500 mg są ale to i tak jest połowa sukcesu. Bo nawet jeśli 2 kapsułki to obliczone dla kruszynki 40 – 50 kg albo dziecka – bo przecież nie można podać większej dawki dobowej. I okazało się to bez sensu, bo po prostu jeśli 80 kg facet łykał te 2 kapsułeczki to nic mu to nie dawało. No może prawie nic.
Dawki suplementów są standaryzowane na 70 kg mężczyznę w sile wieku. Takie są wymogi. Co jest z jednej strony ciekawe, gdyż głównym kupującym suplementy są kobiety w przedziale 70-90 kg w starszym wieku.
Nie wspomnę już o dawkach ziół, które w niektórych suplementach są KOMPLETNIE NIEPRAWIDŁOWO dobrane! Na zasadzie preparat wspomagający wypróżnienia a zawiera dawkę konkretnego zioła, która stosowana odpowiednio ściągająco i zatrzymująco wypróżnienie. To już jest hicior:) Tak mogą działać np. suplementy zawierające w swoim składzie haritaki.
Instrukcja postępowania przy kupnie suplementu według mnie powinna zawierać również wzór przeliczania dawki na konkretną masę ciała.
Albo po prostu kupując suplement zorientuj się ile i jakiej substancji z tego suplementu powinnaś dostarczać w dawce dobowej przy swojej masie ciała i oblicz ile kapsułek/proszku zawiera tą dawkę w sobie.
dziewanna
Kolejny absurd to oświadczenia tzw. pending dotyczące opisu działania ziół. Wszystkie oświadczenia zdrowotne dopuszczone do stosowania w UE są zamieszczone w unijnym rejestrze prowadzonym przez Komisję Europejską.
W grupie oświadczeń z „listy pending” znajdują się:
1. przede wszystkim oświadczenia odnoszące się do substancji roślinnych lub ziołowych, znanych jako substancje botaniczne, w przypadku których proces oceny przeprowadzanej przez EFSA (Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności) został wstrzymany przez Komisję Europejską w związku z wątpliwościami dotyczącymi kryteriów oceny tych oświadczeń;
2. oświadczenia, które zostały ocenione, natomiast z uwagi na inne uzasadnione czynniki, pozostawiono je do dalszego rozpatrzenia przez Komisję i kraje UE (m.in. dot. kofeiny, diety VLCD, żywności o obniżonej zawartości laktozy).
W odniesieniu do oświadczenia pending dla określonej substancji/zioła
– jego stosowanie musi być oparte na dowodach naukowych;
– składnik musi być zastosowany w ilości pozwalającej na uzyskanie deklarowanego efektu fizjologicznego;
– treść musi być zgodna z przepisami rozporządzenia;
– muszą mu towarzyszyć obowiązkowe informacje określone w art. 7 i 10;
– nie może ono przypisywać żywności właściwości leczniczych oraz właściwości zapobiegania chorobom (np. poprzez porównywanie składu do znanych środków leczniczych, wskazywanie właściwości regenerujących, antyseptycznych, antybakteryjnych, profilaktycznych).
Powyższe informacje ze strony rządowej: https://www.gov.pl/…/oswiadczenia-zdrowotne-z-tzw-listy…
W praktyce:
Użycie tych określeń jest bardzo mocno zawężone do konkretnego działania mającego solidne podstawy naukowe. Czyli np. imbir można opisać, że ma działanie przeciwwymiotne w suplemencie lokomotiv. Ale już ten sam imbir nie wlezie do środka pt. glutravistic, bo mimo że w medycynie ajurwedyjskiej funkcjonuje jako pachana przy pszenicy )ułatwiający jej trawienie) to oczywiście nie ma na to badań naukowych. Więc możesz użyć jedynie sformułowania, że pomaga w dyskomforcie trawiennym. Ale też nie za szeroko. Bo jak użyjesz sformułowania, że ma właściwości lecznicze albo właściwości zapobiegania chorobom (a tak nota bene o przecież większość ziół profilaktycznie zapobiega chorobom..) to uznają produkt za lek i zbieraj producencie/wytwórco hajs na karę.
A więc w praktyce wygląda to tak, że na opakowaniach producenci piszą tylko to, co im wolno szerzej opisując działanie swoich wyrobów w internecie. I tu zaczyna się dopiero jazda, bo oczywiście chcą zachwalać swój produkt i piszą w samych superlatywach. Czasem nawet nie podając przeciwwskazań, już nie mówić o braku istotnych info np. o właściwościach energetycznych lub prawidłowym dawkowaniu. A potem te opisy są kopiowane bezmyślnie przez sklepy internetowe sprzedające dane produkty. Ostatecznie w tym łańcuszku – trochę jak głuchy telefon – dowiadujemy się o suplemencie zupełnie inną bajkę niż ta, która widnieje na opakowaniu. Znacznie lepszą bajkę. Ale niestety zupełnie nie rzetelną.
Z mojej perspektywy każdy supelement powinien być opisany rzetelnie na opakowaniu/ulotce pod kątem tego, jak działają poszczególne jego składniki lub jak działa w całości. Nie oświadczeniami pending, tylko potwierdzone tekstami źródłowymi, literaturą ziołową, badaniami naukowymi lub powinny być weryfikowane i sprawdzane przez jakiś zespół doświadczonych zielarzy.
A dziś wpisujemy np. słowo ashwagandha w internecie i…… w zasadzie hulaj dusza! Zioło na wszystko, bez ograniczeń! Świetna bajka.
dziewanna
Był też czas, kiedy miałam świra na punkcie aluminium.
Zabraniałam dzieciom różnych produktów z opakowań aluminiowych. Po kolei wykluczaliśmy kolejne i kolejne grupy produktów, które mają kontakt z aluminium a ja sama w kuchni spędzałam długie godziny ogarniając wszystko to, czego nie można było kupić w postaci „gotowca”. Oczywiście w opakowaniu z aluminium. Przegrałam tą walkę. Aluminium jest już wszędzie. Przegrałam ją właśnie wtedy, kiedy zdałam sobie sprawę, że nawet blistry do leków/suplementów są z aluminium! Czyż to nie ironia?
Wiemy, że aluminium jest obecne w wielu produktach spożywczych i może przenikać do żywności z różnych źródeł, takich jak opakowania, garnki, patelnie, folia aluminiowa, a także jako dodatek do żywności (np. w proszku do pieczenia) i wiemy, że niesie za sobą konsekwencje w postaci wpływu na nasz układ nerwowy (są nawet badania nad związkiem skumulowanego aluminium a zapadalnością na choroby neurodegeneracyjne), na układ kostny poprzez zmniejszanie procesu mineralizacji czy na nasze nerki.
Nie pokonasz aluminium, jest wszędzie. Ale możesz być świadomym konsumentem i unikać produktów, które są jego wyraźnymi „nosicielami”🙂
  • Staraj się unikać używania naczyń i opakowań aluminiowych do gotowania i przechowywania żywności, zwłaszcza kwaśnych produktów, które mogą zwiększać przenikanie aluminium do żywności.
  • Sprawdzaj etykiety produktów spożywczych i unikaj tych, które zawierają dodatki z aluminium.
  • Używaj filtrów do wody, które mogą redukować zawartość aluminium w wodzie pitnej.
  • Nie korzystaj z folii aluminiowej.
  • Wybieraj leki/suplementy w opakowaniach z tworzyw takich jak karton, szkło (o ile w ogóle musisz)
dziewanna
Na dziś to wszystko, w kolejnym wpisie zajmiemy się tematem barwników 🙂