fbpx
Owoc przeraźliwego głodu dnia dzisiejszego:) Miałam ssanie na wszystko, co wpadło mi pod rękę – dobrze, że nie nawinęła się jakaś kiełbasa, bo nie wiem jak mogłoby się to skończyć:) Całą drogę z pracy medytowałam nad tym, co zrobić na obiad – wszystko mi się już znudziło. A memu mężowi tym bardziej.  W dodatku musiałam kombinować coś z niczego, właściwie z niczego, co smakuje facetom:) Wpadłam piorunem do kuchni, przejrzałam szafki, lodówkę i popełniłam co następuje:
Kotlety: ugotowałam ok. 3/4 szklanki czerwonej soczewicy z kaszą gryczaną (ale nie wiem ile jej było, prawdopodobnie tyle co soczewicy) w dwukrotnie większej ilości wody (też na oko…;p). Doprawiłam solą (łyżeczka), asafetydą, curry i kminem (po szczypcie); po wchłonięciu całej wody rozrobiłam 2 łyżki mąki z cieciorki z chłodną wodą i dodałam do soczewicy, by masa zgęstniała. Odstawiłam masę na bok i zabrałam się za przygotowywanie szpinaku.
Sos: podrumieniłam na patelni na oleju kokosowym cebulę, czosnek i nerkowce; dodałam gałki muszkatołowej, kurkumy i pieprzu cayenne (po szczypcie) a po chwili świeży szpinak (opakowanie 250 gr spokojnie starczy na więcej niż dwie osoby:). Podlałam odrobiną wody i chwilę poddusiłam a pod sam koniec dodałam pokrojony w kostkę ser kozi chevret (ok. 100 gr) i wszystko zblendowałam na sos.
Kotlety część dalsza: ostudzoną masę wraz z średnią cebulą, kawałkiem pora i 2 jajkami wrzuciłam do blendera; zmiksowało pięknie, ale wyszła trochę gęsta zupa, więc dodawałam po troszku mąki, aż masa nabrała jako tako konsystencji do smażenia. Podsypywałam mąką pszenną pełnoziarnistą – w sumie dodałam na pewno ze dwie łyżki – wyszła konsystencja placków ziemniaczanych. Aha sól: ja lubię małosłone, więc mi wystarczyła sól dodana do gotowania, ale smakoszom słonych potraw proponuję w tej fazie podsypać soli. Placki smażyłam na oleju kokosowym z dodatkiem koperku (znalazł się jeszcze bidula w zamrażarce), właściwie dla ładnego koloru zielonego:) Wyszły identyczne jak ziemniaczane.
Dobrze, że podjadałam w trakcie wykonywania czynności roboczych, bo jednak nie było to najszybsze danie na świecie. Ale cierpliwość się opłaciła – palce lizać. Wszystkim pittom proponuję zjeść lub wypić coś, co redukuje pittę, bo danie baaardzo ją podnosi. Ja sama odczułam to natychmiast i przepiłam sokiem z pietruszki.