fbpx

Zawsze coś. Zawsze kurnia coś. Odkąd pamiętam moją reakcją na zbliżającą się infekcję było zakładanie butów do biegania i bieg bieg bieg aż wszystko ze mnie wylezie. Albo szłam do ruskiej baniu i po nagrzaniu wskakiwałam w śnieg:) A teraz jedyną saunę mogę sobie sprawić w łóżku pod dwoma kołdrami:) Mój organizm do tego typu reakcji na infekcję nie jest zupełnie przyzwyczajony!! I dlatego pewnie tyle mnie trzyma. Czego ja nie próbowałam… Były wszelkiego rodzaju kisiele owocowe z aronią, żurawiną i malinami (własnej roboty oczywiście), soki owocowe z cytryną, cytryna na przemian z imbirem i czosnkiem, czosnek na przemian z cytryną i cebulą, tarty chrzan, herbatki z kminem, koprem i tymiankiem, inhalacje z majeranku, woda z kapusty kiszonej, woda z kiszonych ogórków, sok z surowego buraka, sok z cebuli, sok z sosny, sok z pigwy (dobrze, że mi się chce to w lecie robić, bo tak to nie wiem co w ogóle bym zrobiła…). W każdym razie z babciowych znanych mi sposobów wykorzystałam chyba WSZYSTKIE – jeśli macie jakieś, o których nie wiem bardzo proszę dajcie znać. I co? I nadal trzyma mnie uporczywy kaszel – taki dudniący z płuc, ledwo co się odrywający a to już końcówka drugiego tygodnia. Jedyna rzecz po jakiej mi przechodzi choć na chwilę to inhalacja z majeranku.
Próbowałam zrobić inhalację z olejku z hyzopu, szałwi, anyżku i drzewa sandałowego – mi nic nie pomogło, ale w ajurwedzie to jedna z najsilniejszych kombinacji na kaszel (po kropli każdy i wdychać po kilka minut co jakieś 4 godziny).
Inhalacja z sokiem imbirowym i olejkiem eukaliptusowym byłaby super, tyle, że gdzieś czytałam, że ciężarnym nie wolno eukaliptusu…
Zastanawiałam się też czy nie zrobić sobie takich dwóch dni tylko na wodzie imbirowej – czyli nie jeść tylko pić dużą ilość herbatki imbirowej lub wody z sokiem z imbiru. Długo zastanawiać się nie musiałam,bo jak odstałam gorączki i organizm odmówił przyswajania pożywienia wyszło samo:) Nie dwa dni co prawda, ale ponad dobę i wyobraźcie sobie, że gorączka przeszła mi prawie zupełnie już po dwóch dniach (z lekką ingerencją chemii jak weszłam na 39,5 co by Małemu nic nie było).

A tak jeszcze będąc przy temacie przeziębień, na które zapadło notabene chyba w tym momencie z 80% społeczeństwa polskiego (gdzie się nie ruszę ktoś kicha, kaszle, siąpi z nosa, zachrypiały…) to chciałabym zwrócić uwagę na wszelkiego rodzaju chemiczne odpowiedniki witamin, których w aptekach aż się roi. Wszystko ładnie pięknie, mają super dobrane komponenty, łatwo się przyswajają, podawane są w podwójnych dawkach, ale…mogą przynieść organizmowi więcej szkody niż pożytku, ponieważ regularnie podawane „usypiają” niejako organizm w samoobronie i samo leczeniu do którego jest przecież naturalnie przystosowany.Za każdym razem jak dostanie odpowiednią ilość odpowiednio dobranych witamin w końcu sam zaprzestanie starania się o ich przyswajanie lub produkcję! Jednym słowem dochodzi do zubożenia niejako systemu odpornościowego i jego uwstecznienia – byle jaka infekcja może wtedy zmieść dosłownie człowieka z nóg. Uważajcie zatem, by nie przesadzać z tym pomaganiem organizmowi – on sam ma wielką potencję walcząco – regenerującą. W dodatku – tu zwracam się do przyszłych mam – pamiętajcie, że wasze Maleństwo uczy się nabierać odporności właśnie od was kiedy jest w brzuchu. Jeśli będziecie miały „sztuczny” układ odpornościowy, nie dziwcie się, że Maleństwo będzie wszystko łapać potem.

Nooo, ja wracam do mojej inhalacyjnej kuracji a Wam życzę zdrowia!!