Ostatnio dostaję od Was sporo pytań:
Jakie adaptogeny kupić? Którą ashwagandhę wybrać? Jak łączyć grzyby?
I wiecie co? Najchętniej odpowiedziałabym… żeby nie kupować żadnych przemysłowo produkowanych grzybów, a już szczególnie ashwagandhy.
Brzmi kontrowersyjnie? Może. Ale widzę, jak bardzo ten rynek nas „naciąga” – obiecując szybkie efekty, magiczne kapsułki i supermoce w proszku.
Dlatego postanowiłam wreszcie otwarcie o tym napisać. Kiedyś chciałam ten temat poruszyć, ale nie miałam jeszcze wystarczającej wiedzy. Teraz jestem gotowa stanąć z nim twarzą w twarz i pokazać Wam, jak to wygląda z ajurwedyjskiej perspektywy – rzetelnie i bez marketingowych iluzji.
Zaczynamy od królowej suplementów… ashwagandhy.
I będzie naprawdę ciekawie.
Adaptogen to nie „magiczna kapsułka”
Zacznijmy od tego, że adaptogen to nie magiczna pigułka na wszystko.
Żeby roślina mogła w ogóle nosić miano adaptogenu, musi spełniać kilka konkretnych warunków:
- być nietoksyczna,
- działać długofalowo,
- wzmacniać odporność na stres i
- normalizować pracę różnych układów
Nie „podbijać energię” na chwilę.
Adaptogen ma pomagać w momencie, gdy organizm już ma stabilne podstawy (sen, dieta, mikrobiom). Bez tego to jak turbodoładowanie w silniku bez oleju. A w dodatku jak będziesz budować coś trwałego i stabilnego na bagienku z twojego Ama?
Najpierw oczyszczanie potem budowanie!
Jeśli chodzi o jakość, to niestety 90% produktów na rynku nie spełnia moich kryteriów.
Mało kto o tym mówi, ale ashwagandha powinna rosnąć minimum 5 lat i to w naturalnie trudnych warunkach: ubogiej glebie, dużym nasłonecznieniu, okresowej suszy. Dopiero wtedy roślina wytwarza pełne spektrum złożonych fitozwiązków, za które tak naprawdę ją cenimy.
A jak wygląda produkcja masowa?
Monokultury, szybki wzrost, nawozy, przyspieszona wegetacja. Efekt?
– zaniżona zawartość witanolidów,
– pozostałości pestycydów i metali ciężkich,
– ekstrakty standaryzowane na jeden składnik (np. 2,5% witanolidów),
– i utrata całej naturalnej synergii, na której opiera się jej działanie w Ajurwedzie.
To trochę jak próba odtworzenia orkiestry… grając jednym instrumentem.
Dlatego większość „cudownych” suplementów z ashwagandhą nie ma wiele wspólnego z realną, pełnowartościową rośliną, jaką opisuje tradycja.
Sprawdzasz DER 1:1?
Producent podaje pełne badania czystości? Jeśli nie – ja dziękuję. Przy adaptogenach transparentność to podstawa.
Adaptogeny działają w fazie wyczerpania, a nie w fazie „Alarm”.
Według klasycznego modelu Selye’ego mamy trzy etapy: Alarm → Opór → Wyczerpanie.
Adaptogen ma wspierać trzecią fazę, gdy zasoby organizmu są już mocno nadwyrężone.
Czyli: jeśli nadal nie śpisz powyżej 7 godzin, jesz byle co i żyjesz w kortyzolowym roller-coasterze, to ashwagandha tylko zamiecie objawy pod dywan – a cenę zapłacisz później.
Interakcje i skutki uboczne:
Ashwagandha + alkohol?
Ashwagandha + leki uspokajające?
Ashwagandha + hormony tarczycy?
Nie – to nie jest tak, że „naturalne = bezpieczne”. Adaptogeny wchodzą w reakcje z farmaceutykami tak samo jak silne zioła.
Zastanów się zatem czy masz:
– solidne fundamenty: sen, glikemia, nawodnienie, wątroba (detoks), mikrobiom
– do wyboru europejskie rośliny tonizujące (różeniec górski, pokrzywa, dzika róża) – łatwiej o rzetelny surowiec, niż o czystą ashwagandhę.
Dopiero potem rozważ ajurwedyjskie „perełki” – i to z certyfikowanego źródła, w pełnym ekstrakcie, po konsultacji z terapeutą ajurwedy/fitoterapeutą.
Adaptogen nie zadziała na gruzach!!!
Jeśli śpisz po 5 h, żyjesz na kawie i fast‑foodzie, ashwaganda, czy żeń‑szeń jedynie zakryje zmęczenie. Organizm bez fundamentów „spali się” jeszcze szybciej – pamiętaj o tej pułapce.
Panax ginseng podnosi ciśnienie, może zaburzać działanie antykoagulantów, steroidów, leków na cukrzycę. Nie jest “zawsze bezpieczny” wbrew zapewnieniom producentów.

Skąd bierze się cena? I dlaczego dobry adaptogen nie może być tani
Wyobraź sobie, że wchodzisz do sklepu z suplementami. Półki uginają się od słoiczków z egzotycznymi nazwami: ashwagandha, żeń‑szeń, rhodiola, szczodrak… Na etykietach błyszczą hasła „naturalny adaptogen”, „10 % ginsenozydów”, „mocna dawka energii”.
Cena?
Czasem niższa niż opakowanie kawy.
Brzmi kusząco, prawda? A jednak – zanim wrzucisz taki produkt do koszyka – warto wiedzieć, dlaczego ta „promocja” często kończy się rozczarowaniem.
Adaptogen to roślina, która potrafi nauczyć organizm radzić sobie z długim stresem. Żeby naprawdę działać, musi spełniać trzy warunki:
- być nietoksyczna – można ją brać tygodniami.
- normalizować funkcje ciała (obniżyć to, co za wysokie, podnieść to, co za niskie).
- działać wszechstronnie: na układ nerwowy, hormonalny, odpornościowy.
Takie właściwości roślina wykształca nie w sterylnej szklarni, ale w… trudnych warunkach.
Dziki żeń‑szeń rośnie powoli, w cieniu lasu, nawet dwadzieścia lat. Różeniec zbiera siły na syberyjskich zboczach, gdzie przez pół roku leży śnieg. To trudne otoczenie buduje w niej całą apteczkę związków, które potem wzmacniają człowieka.
Gdzie ginie „moc” w tanim suplemencie?
- Plantacje i pośpiech. W masowych uprawach żeń‑szeń zrywa się już po trzech latach. Jest młody, soczysty – i o połowę uboższy w aktywne związki.
- Standaryzacja na jeden składnik. Producent chwali się: „10 % ginsenozydów!”. Tyle że ginsenozydów jest kilkadziesiąt, a każdy działa trochę inaczej. Standaryzacja na jedną cząsteczkę to jak wyrywanie z bukietu wszystkich kwiatów prócz róż – dostajesz zapach róży, ale bukietu już nie ma…
- Rozpuszczalniki i wypełniacze. Prawdziwy ekstrakt wymaga drogich rozpuszczalników, kilku etapów filtracji i badań czystości. Suplement nie musi zdradzać tych kulis. Na finiszu do kapsułki trafia więc koncentrat + maltodekstryna, żeby ładnie sypało się do maszyny. Na etykiecie napis „ekstrakt 500 mg” i… gotowe.
- Syrena alarmowa: cena.
Sprawdź tabelę giełdowych cen surowca – dziki, 20‑letni korzeń żeń‑szenia potrafi iść na licytacji za tysiące dolarów. Nawet plantacyjny, 6‑letni kosztuje ponad sto dolarów za kilogram. Jeśli więc kilkadziesiąt kapsułek kosztuje tyle, co pizza, odpowiedź jest prosta: to nie jest ta sama roślina. Albo ta sama ale tylko z nazwy …
Jak kupować, żeby nie kupić pustej obietnicy?
- Czytaj drobny druk. Na profesjonalnym wyciągu zobaczysz proporcję DER (np. 1:1) i nazwę rozpuszczalnika (np. etanol 70 %). Brak tych danych – NIE KUPUJ.
- Szukaj „full spectrum” – ekstrakt zachowujący cały profil rośliny, a nie pojedynczy ekstrakt „czegoś‑tam”.
- Żądaj certyfikatu. Pestycydy, metale ciężkie, aflatoksyny – producent rzetelny pokaże wyniki badań.
- Zadbaj o fundamenty (sen, jelita, nawodnienie). Adaptogen stanie się wtedy wisienką na torcie, nie gipsem na pękającym murze.
- Nie mieszaj wszystkiego naraz. Więcej adaptogenów wcale nie znaczy więcej zdrowia za to rośnie ryzyko interakcji z lekami.
Adaptogeny nie są cudowną kapsułką na wszystko. To rośliny, które działają dopiero wtedy, gdy organizm ma solidne podstawy: sen, równą glikemię, mocne trawienie i stabilny układ nerwowy. Większość tanich suplementów nie spełnia kryteriów jakości, bo pochodzi z masowych upraw, jest standaryzowana na jeden składnik i pozbawiona naturalnej synergii, o której mówi Ajurweda. Adaptogeny mogą też wchodzić w interakcje z lekami i jedynie maskować objawy, jeśli ciało jest przeciążone. Warto więc wybierać tylko pełne ekstrakty, z certyfikatem czystości i stosować je dopiero wtedy, gdy fundamenty są zadbane.
W kolejnym wpisie pokażę Ci, że nie trzeba szukać adaptogenów na drugim końcu świata. Nasze europejskie rośliny potrafią działać równie mocno, a często są czystsze, tańsze i lepiej przebadane. Zapraszam!