fbpx
Dużo naokoło się słyszy, ale mało kto w czasach dostępności wszystkiego decyduje się na życie w duchu minimalizmu i zgodnie z koncepcją zero waste. I zdecydowanie nie jest to pokolenie moich rodziców, którzy za wszystkim musieli stać w kolejkach i teraz „na wszelki wypadek” gromadzą co się da jak chomiki. Do tej pory, mieszkając 7 lat w domu po nich natrafiam na różnego rodzaju zupełnie bezużyteczne pierdoły, pochowane skrzętnie w najgłębszych odmętach piwnicy. Nie wychowałam się w czasach, gdzie nie było nic, więc może tej koncepcji nie pojmuję tak, jak starsi. Mi przyszło wychowywać dzieci chyba w jeszcze gorszych czasach – czasach klęski urodzaju. Czasach, gdzie wszystkiego jest w bród, a ludzie nie doceniają tego, co mają, bo jak się zepsuje to sobie kupią nowe. Dotyczy to wszystkiego, od urodzaju żywności na półkach sklepowych po wybór akcesoriów, sprzętów AGD, ubrań, kosmetyków po wszystko inne na miejscówkach wakacyjnych skończywszy. Konkurencja w każdej z tych dziedzin jest ogromna i sprowadza wszystko według mnie do takiego jednego worka zunifikowanych śmieci… Nawet produkty hand made nie są już czymś wyjątkowym, bo jest tylu rękodzielników inspirujących się produktami już istniejącymi na rynku (które można znaleźć na wyciągnięcie ręki w internecie), że ich twórczość przekształca się w odtwarzanie istniejących wzorów według własnej koncepcji. Podobnie jest w kuchni, gdzie zupełna kreatywność i pomysłowość podlegają narzuconym odgórnie obramowaniom w stylu „kalorie”, „zawartość cukru”, „weganizm” itd. 
Jest wiele dobrych pozycji i blogów o minimalizmie (min. simplicite lub drogadominimalizmu, są też blogi pojedynczych autorek), nie ma więc sensu powtarzać tego, co jest tam napisane. Ja chciałabym spojrzeć na to wszystko z perspektywy ajurwedy i swoich własnych działań matki niesfornych dzieci i żony wymagającego męża. 
Mężczyźnie ogólnie jest łatwiej być minimalistą – sprawdźcie szafy i kosmetyczki swoich mężów albo zostawcie ich samym w domu na kilka dni. Oprócz tego, że wrócicie do bałaganu odkryjecie, że nie zniknęło nic z lodówki (prócz piwa), a prania macie zaledwie jedną pralkę. Nawet kubeł na śmieci nie za bardzo się napełnił. Co on jadł – nie był głodny albo był na pizzy; co robił – siedział przy kompie nie miał czasu albo był na wypadzie z kolegami no i przecież nie miał się po co stroić. Proste. Simple. Jak mężczyzna. Prosty w obsłudze, prosty w potrzebach. 
Spójrzmy teraz na kobietę. Pełna szafa, kosmetyczka, lodówka, spiżarka, buciarnia, biblioteczka i ciągle pełny kosz na śmieci… Nie mówiąc o pokojach dzieci wypełnionych po brzegi zabawkami walającymi się po podłodze. Niestety, kobieta ma to do siebie, że potrzebuje o wiele więcej do funkcjonowania niż mężczyzna. Więcej potrzeb wynika z tego, że to na niej spoczywa obowiązek ogarnięcia domu i stworzenia z niego przytulnego gniazdka. Natura pokazuje, że to samice dbają o wyściełane legowisko, ogarniają piękne gniazdka z ozdobami – samica jest stworzona do dbania również o piękno i subtelność w swoim otoczeniu. Idąc za tym duchem, mężczyzna to twór, w którego zachowaniu i naturalnej postawie dominuje guna radżas – ta odpowiedzialna za akcję, dynamikę, aktywność, ruch i działanie – nie ma tu miejsca ani na subtelności i artystyczne pierdółki z jednej strony ani na gromadzenie w zasadzie użytecznych rzeczy z drugiej. Jest aktywność, wymiana, zadowalanie się tym, co jest a nie kreowanie potrzeb. Kobieta jest zdecydowanie tamasowosattwiczna w swoim działaniu. Oczywiście to dwie przeciwstawne guny, ale zupełnie spójnie charakteryzują kobieca naturę, z jednej strony statyczną, materialną potrzebną do zbudowania rodziny i spajającą tą rodzinę w jedną całość a z drugiej strony subtelną, jasną, energetyczną, kreatywną – pozwalającą na wykonywanie wielu zadań na raz oraz organizację tego życia rodzinnego. Kobieta po prostu ogarnia. Ale do tego ogarniania potrzebuje narzędzi – stąd wypełniona lodówka, szafki itd…
To pierwszy podział jaki rodzi się w obrębie ajurwedy. Drugi poddany jest przeważającej doszy:
osoby z przewagą doszy wata będą zawsze z natury dążyły do redukcjonizmu, odrzucenia, negacji zastanej rzeczywistości i postępowania wbrew powszechnie panującym założeniom. Wata to świetni potencjalni minimaliści pod warunkiem odpowiedniego doboru partnera życiowego (single to już w ogóle mają łatwo). Najczęściej spotykany i w rzeczywistości najbardziej stanowczy model minimalistki – kobieta z przewagą doszy wata, świadoma własnych potrzeb i siebie samej singielka dużo pracująca z własną samoświadomością. Ma czas, ochotę i możliwości na uczestnictwo w akcjach społecznych organizowanych na rzecz ekologii planety i rozumie po co to robi. Jest to świadomy wybór! Jest jeszcze jeden aspekt – waty jak żaden inny typ potrafią skupić się na byciu tu i teraz. Nie rozmyślają o przeszłości, a zatem nie są sentymentalne i dzięki temu nie gromadzą stosu niepotrzebnych nikomu pamiątek po pobycie w Zakopanem. Chyba, że trafi się wata artysta – wtedy rzeczywiście dom będzie usłany różnego rodzaju artystycznymi klejnotami, czasami zupełnie z innej parafii. Wata jest tą osobą, której świetnie uda się żyć zgodnie z koncepcją „Stu rzeczy” – tylko tyle potrzebne jest do funkcjonowania i wata świetnie z wykorzystaniem tych stu rzeczy da sobie radę:)
Pitta jest bardzo praktyczna i swoje życie układa pod kątem totalnego funkcjonalizmu. Pitta nie gromadzi pierdółek, pamiątek i artystycznych dzieł z bardzo prostego powodu: raz, że trzeba je sprzątać, myć i odkurzać, a na to szkoda czasu; dwa, że zajmują miejsce, które można przeznaczyć na coś bardziej praktycznego, trzy, że są zupełnie nieużyteczne, więc po co trzymać takie rzeczy w domu. Im mniej rzeczy tym więcej wolnego czasu! Pitta to pedanci, nie wyobrażam sobie zatem ogarniania pięćdziesięciu figurek na szafce codziennie:) Ja kwalifikuję się do tej grupy, więc teraz czytacie właśnie o moim podejściu totalnego utylitarysty. Dzieci dostają tylko zabawki, które ich czegoś uczą – wszystko inne (maskotki, zbędne lub podwójne gry, puzzle i inne gadżety trafiają do Domów Dziecka albo do świetlicy dla dzieci), mają po jednym ulubionym pluszaku do przytulania i dzięki temu go szanują. Jest tez mnóstwo możliwości na wymianę zabawek z innymi mamami (np. swap party albo organizowane „ciuchowiska”, gdzie można powymieniać się używanymi rzeczami w dobrym stanie. Potrzebuję środków chemicznych do czyszczenia domu – to naturalne, ale mogę to zrobić płynem all-in-one (oczywiście ekologicznym), nie muszę osobno kupować środka do toalety, do zlewu, do podłogi i do mebli… jeden płyn zdecydowanie wystarczy, podobnie jak jeden środek piorący czy jeden kosmetyk do kąpieli. Dzieci używają jednego swojego płynu do kąpieli z lavery albo natura siberica, który w zupełności starcza za mydło i szampon a przy tym nie wysusza skóry. Zarówno dzieci jak i ja mamy po kilka dobrych par butów, tak, by były na każdą okazję i doskonałej jakości, by nie przemakały i spełniały swoje zadanie ochronne – nie potrzeba nam więcej; podobnie z kurtkami i w ogóle ubraniami. Nie mamy wielkich i bogatych szaf – mamy szafy wypełnione tylko ubraniami, w których chodzimy. Dzięki temu dzieci uczą się też szacunku do tego, co mają – bo nie mają za wiele więc trzeba o to dbać. Podziurawione spodnie łatamy i przerzucamy na tzw. domowe. Przegląd szaf dzieci robię co kilka miesięcy – dzięki temu rzeczy, których nie używają albo są już za małe trafiają do potrzebujących (np. przez ubraniadooddania.pl) albo idą w świat po rodzinie dalej, po co mają leżeć w szafie bezużyteczne. W oknach nie mam firanek (w jednych ale nie da się inaczej) tylko rolety – po pierwsze oszczędzam czas na pranie firanek po drugie nie denerwuję się, że nie da się ich doprać:) Zamiast dywanów mamy panele – jak tylko mam jakąś plamę na dywanie dostaję drgawek a panele ogarniam raz dziennie i jest git. Nie cierpię marnowania żywności – staram się zawsze zrobić coś z „odpadków”, czyli porcji dzieciaków, które nie zostały zjedzone do końca. Nie wmuszam w nich jedzenia, wręcz przeciwnie jestem zwolenniczką jedzenia w ramach swoich możliwości, ale nie wyrzucam tego, co zostanie. Czasem zjadam, czasem przetwarzam, czasem wrzucam na kompostownik a czasem daję zwierzętom. Zależy co zostanie:) W każdym razie uczę dzieci, że nie wolno marnować żywności, że lepiej, jak nałożę im mniej a dołożę jak będzie potrzeba niż za dużo a potem mają nie dojeść. W kuchni nie ma wybrzydzania, jest do jedzenia to, co jest, jak nie chcą, to muszą poczekać na następny posiłek. Co do śmieci to staram się wybierać produkty z reużywalnymi opakowaniami – segregacja to podstawa, nie tylko ze względu na dobro planety ale również ze względu to, co że większość ze śmieci da się po prostu jakoś powtórne użyć. Opakowania plastikowe służą mi później na pakowanie żywności, którą przekazuję potrzebującym lub znajomym. Tektura i pudła to świetne zabawki dla dzieci, uwielbiają malować na nich farbami. Opakowania papierowe służą jako materiały artystyczne dla dzieci (do wycinania, darcia itd). Metalowe puszki czasem służą do przechowywania jakiś dziecięcych gadżetów np. Mai gumek do włosów, albo Krzysia klejnotów; stare ubrania oddajemy na czyściwo lub do kontenerów z odzieżą używaną. Resztki żywności, obierki z warzyw i inne np. z piach z odkurzacza obowiązkowo trafiają na kompost. Zero waste ma bardzo praktyczny wymiar w przypadku pitty – oczywiście wymaga to nakładu czasu i pracy oraz trochę kreatywności, ale ma swoje uzasadnienie czysto utylitarno – ekonomiczne. Pitta woli zamiast pojechać po dzieci samochodem – pójść na piechotę i spalić trochę kalorii przy okazji zaczerpnąć świeżego powietrza. Zamiast obejrzeć film – poczytać książkę i czegoś nowego się dowiedzieć, nauczyć. A przede wszystkim zanim coś kupi pięć razy zastanowi się czy jest to jej rzeczywiście potrzebne, czy uda się jej to w jakikolwiek sposób wykorzystać, spożytkować. Pitta lubi wszystko kategoryzować, ustawiać w jakieś reguły, katalogi, klasyfikować. Coś nieklasyfikowane jest potencjalnym elementem do wyrzucenia – i rzeczywiście ma to miejsce u nie w domu. Coś, czego nie da się sklasyfikować do żadnej z pożytecznych kategorii nie ma racji bytu w domu. To dlatego nie mam bibelotów. 
Pitta ma też szczególną manię – manię „czyszczenia”, „oczyszczania”. Dlatego będzie na okrągło robiła detoks swojego organizmu i dodatkowo przerzuca tą aktywność na oczyszczanie swojego domu i otoczenia. Wszystko, co zbędne jest czymś złym. Od razu kojarzy jej się z odpadkami przemiany materii, które zaśmiecają organizm i koniecznie musi się ich pozbyć. To tez moja domena, niestety to jest silniejsze ode mnie:) Tak samo jak walczę z tym, żeby nie wrzucać śmieci do organizmu, bo czuję do tego od razu wstręt i chęć namiętnego „oczyszczania” identycznie mam w stosunku do własnego domu, traktując go po trosze jak własny organizm. To niestety trochę trudne, bo mój pedantyzm odbija się głównie na relacjach z normalną rodziną. Normalną w znaczeniu że chcą żyć trochę bardziej na luzie a żona i mama każe im jeść samo ekologiczne jedzenie i chodzi jak cień sprzątając każdy okruszek który spadł na podłogę i każdą zabawkę zostawioną pół metra dalej….
By the way taka jest właśnie pitta:)
Teraz jeśli chodzi o kaphę, tu sprawa minimalizmu jest dosyć trudna. To ze względu na wrodzone chomikowanie, gromadzenie. Kapha lubi gromadzić: zarówno wodę jak i tłuszcz jeśli chodzi o organizm jak i różnego rodzaju rzeczy jeśli chodzi o życie codziennie. Kapha lubi luksus a im więcej różnorodnych i luksusowych rzeczy tym większe poczucie spełnienia. Nie twierdzę, że to źle, po prostu stwierdzam fakt, że jako jedyna z doszy po prostu lubi mieć wygodnie i dużo; lubi mieć się w co ubrać na każdą okazję i pomalować sobie paznokcie na taki kolor jaki właśnie ma ochotę, albo założyć biżuterię, która będzie najlepiej pasować do okoliczności. Jak przyjdą goście zawsze ma co postawić na stół, jak potrzeba znaleźć jakieś informacje  ma pełną biblioteczkę; dzieci mają pod dostatkiem ubranek i zabawek, więc raczej się nie nudzą. Kapha dba również o różnorodność nie zawężając się do żadnej wybranej dziedziny – im więcej tym lepiej. Jest to stymulujące a także inspirujące. Raz przeczyta książkę podróżniczą, innym razem obejrzy taki czy siaki film na dvd innym razem sięgnie po jakąś grę planszową – po prostu ma wszystko pod ręką! Nie widzi problemu w bałaganie i zamieszaniu jakie robią się w szafkach a wręcz przeciwnie, w barłogu potrafią się świetnie odnaleźć. Zobaczcie stos narzędzi, śrubek i innych narzędzi pod biurkiem mojego męża… mnie szlag trafia za każdy razem jak na to patrzę, ale on doskonale się w tym odnajduje. W dodatku wszystko może się przydać i jak mnie zapewnia do czegoś służy… Kaphy nie będą minimalistami, bo dążą do rozrostu, rozwoju – to jest ich potencjał w każdym wymiarze, dotyczy zarówno pracy z sobą jak i wystrojem własnego domu. Rozwój polega na dokładaniu, dodawaniu czegoś nowego w tej koncepcji – nowe oznacza lepsze i jest wyrazem materialnego statusu, do którego zwiększania kaphy dążą. Kapha może zostać minimalistą tylko z jednego powodu – kaphy mogą być bardzo oszczędne, czasem aż popadają w skrajność. Zdarzają się kaphy milionerzy, którzy żyją na poziomie biedaka z prowincji gdyż cieszą ich pieniądze w wirtualnej rzeczywistości a nie realnym życiu. Nie wydają ich z racji ciągłego posiadania więcej i więcej. W ten sposób rzeczywiście w bardzo skrajnym przypadku kapha może zostać panem jednego ubrania:)